z O centaurach

Zuzanna Ginczanka

Proces

1

Na początku było niebo i ziemia:
czarny tłuszcz i chabrowy tlen—
i jelonki
przy gibkich jeleniach
z bogiem miękkim i białym jak len.


2

       Kredo,
       juro,
       triasie,
       gleba się warstwi po słoju—
       miocen naciera czołgiem w majestatycznym podboju.
       I rozdział jest między wodą
       a ziemią paproci i brzezin
       —i widzi bóg, że jest dobrze gdy zorzą wstaje genezis.
       Azot się parzy w lawie,
       lawa zastyga lakiem,
       góra
       na górę
       włazi
       grzmiącym kosmicznym okrakiem,
       karbon nasyca ziemię węglowo kamienną miazgą—
       —i widzi on, że jest dobrze wilgotnym plażom i gwiazdom.
       Żelazo tętni najkrwiściej
       fosfor tęży się w piszczel——
       —a on śpiewającym powietrzem w fujarki kraterów gwiżdże.
 

3

Na początku było niebo i ziemia
i jelonki
i jelenie płowe.
No a dalej bieg się odmienia:
oto
ciało
stało się
słowem.
 

4

Kiedyś pod wonnym aniołem dorodny drżał rododendron,
skrzypiały chrzęściły skrzypy wielkie i rosłe jak new-york.
W Koninie, Brześciu i Równem
na skwerkach
stokrotki więdną
i policjanci
po nocach
ślubne
małżonki
miłują.



Gramatyka

(—a wrosnąć w słowa tak radośnie,
a pokochać słowa tak łatwo—
trzeba tylko wziąć je do ręki i obekrzeć jak burgund pod światło).

    Przymiotniki przeciągają się jak koty
    i jak koty są stworzone do pieszczot
    miękkie koty ciepłe i potulne mruczą tkliwość andante i maesto.
    Miękkie koty mają w oczach jeziora i ziel-topiel wodorostną na dnie.
    Patrzę sennie w źrenice kocie
      tajemnicje i szklane i zdradne.

Oto jest bryła i kształt, oto jest treść nieodzowna,
konkretność istoty rzeczy, materia wkuta w rzeczownik,
i nieruchomość świata i spokój martwot i stałość,
coś, co trwa wciąż i jest, słowo stężone w ciało.
Oto są proste stoły i twarde drewniane ławy,
oto są wątłe i mokre z tkanek roślinnych trawy,
oto jest rudy kościół, co w Bogu gotykiem sterczy,
i oto jest żylne tętnicze ludzkie najprostsze serce.

   Zaś przysłówek to nagły cud
   niespodzianka potartych krzesiw—
   było coś nie wiadomo jak
     a już teraz jest w skos i w poprzek
   i oburącz oplata myśl i jest pewnie rzewnie i dobrze.

A zaimki to malutkie pokoiczki,
gdzie na oknach rosną małe doniczki.
Każdy kącik – to pamiątka po dawniej
a są tylko dla Ciebie i dla mnie.
Tu tajemną abrakadabrą
kwitną prawa miłosnych algebr:
ja—to ty, ty—to ja (równanie)
ja bez ciebie—ty beze mnie to zero.
My lubimy otuleni zmierzchami
w małych słowach jak w szufladkach szperać.
Ja to ty—ty to ja. Równanie.
A zaimki są tak tajne jak kwiaty,
jak malutkie, malutkie pokoiczki,
w których mieszkasz w tajemnicy przed światem.
   (—więc weź tylko słowo do ręki
   i obejrzyj jak burgund pod światło,
   a wrosnąć w słowa tak radośnie,
   a pokochać słowa tak łatwo.—).



Defraudacja

O rublowe, talarowe—o brzęczące dni,
czerwońcami dzwonił czerwiec,
potrząsiście dzwonił trzosem—
północami
jak reszkami
księżycowy połysk lśnił—
—południami
jak orłami
słońce biło w oczy kłosom—

    —a ja sama, a ja słaba
    wśród rojeń
    zapomniałam, że te dni są
    twoje.



O centaurach

Ścierają się rym o rym ostrzone wiersze ze szczękiem
 nie ufaj ścisłym rozmysłom, by żaden cię nie opętał,
—nie ufaj palcom, jak ślepcy,
ni oczom, jak sowy bezrękie—
oto głoszę namiętność i mądrość
ciasno w pasie zrośnięte
jak centaur.—

    Wyznaję dostojną harmonię męskiego torsu i głowy
    z rozrosłym ciałem ogiera i cienką pęciną nogi—
     —do żeńskich chłodnych policzków
    i kłębów okrągłych kobył
    galopują wspaniałe centaury
    w dzwonie podków z łąk mitologii.

Ich namiętność skupioną i mądrą
i ich mądrość płomienną jak rozkosz
odnalazłam w dostojnej harmonii
i stopiłam w pasie i sercu.

Popatrz:
namysł
o twarzy antycznej
zgrzanym koniom zawierzył swą boskość,
jak spętane rumaki po jaskrach
drżące zmysły pędzą po czerwcu.



Dziewictwo

      My…
Chaos leszczyn, rozchełstanych po deszczu
pachnie tłustych orzechów miazgą,
krowy rodzą w parnym powietrzu
po oborach płonących jak gwiazdy.—
O porzeczki i zboża źrałe
soczystości wzbierająca w wylew,
o wilczyce karmiące małe,
oczy wilczyc słodkie jak lilie!
Ścieka żywic miodna pasieczność,
wymię kozie ciąży jak dynia—
płynie białe mleko jak wieczność
w macierzyńskiej piersi świątyniach.

      A my…
      …w hermetycznych
      jak stalowy termos
      sześcianikach tapet brzoskwiniowych,
      uwikłane po szyję w sukienki
      prowadzimy
      kulturalne
      rozmowy.



Deklaracja

TEZA
Zwierzęta o szorstkich językach poznały zaprawdę smak.
Wilki miłosne i głodne pełne są wiedzy i doznań.
Oto jest chwila obecna:
owady drążą ją w bzach,
osy o żądłach ostrych wwierciły się w słodycz dna.
Na rożnie obraca się ziemia—wonna jelenia pieczeń,
słońce smolnym ogniskiem rumieni przypieka znak.
O uczto mięsożernych!
Czujne na głody odwieczne
Zwierzęta o szorstkich językach poznały zaprawdę smak.

ANTYTEZA
Ludzie o mięśniach zwiotczałych znają posmak i przedsmak.
Posmak—historia starców.
Przedsmak – łuna proroków.
A smaku miąższ miazgomózgi, czereśnia ciepła i cierpka
i śliwa zmiękła od soku daleko rosną za oknem.
(Historia: „o wiosno ludów, rewolto jak leśny pożar,
o, roku czterdziesty ósmy, szumiący i niezatarty!”
Proroctwo: „o wiosno kolonii, wiosno kwitnąca na morzach,
w czterdziestym ósmym roku przyjdziesz pożogą Afryk!”)
Gnieżdżą się w skórach kozic,
w futrach łagodnych niedźwiedzi,
wiedzą,
że było—
że będzie—
a dzisiaj: pusty oczodół.
Dzisiaj dzienny półksiężyc w mleczu pochmurnym się biedzi
i rosną w kawiarni stoliki pniami wymarłych ogrodów.

SYNTEZA
Znam przedsmak rozkołysany,
posmaku ciszę bezbrzeżną
i chwilę pieszczę ustami
gdy ciepła
ze snu się budzi.
Nie jestem niczym innym, jak mądrą odmianą zwierząt
i niczym innym nie jestem, jak czujną odmianą ludzi



Połów
 
     RYBACZKA:
Oczami jak agrafkami ostro wpięłam się w świat—
żółto strzelony promień w oczy wwiercił się świdrem—
znienacka ognistym dyskiem
blask w odblask źrenicy wpadł—
znienacka w zmrużeniu powiek
świat z chwytu oczu się wydarł.
Rybną zatokę zjawisk
omotam sieciami zmysłów—
patrz:
ryba biała i śliska, to biały i śliski dzień—
zgrzyt żwiru ziarna i żużlu
objawia rzeczy domysłem—
zarzucam sieci i mówię:
„co wiem,
co wiem,
to wiem.”—

     MORZE:
Rozlałem się szeroko, wylewnie jak epos,
zielonym śpiewem liści,
czerwonym śpiewem krwi—
wierz we mnie
wierz zaocznie
jak w epos wierz na ślepo,
jak w epos białomięsnych, srebrnołuskich dni –
Wtrysnąłem życia świerkom po cięcie smolnej kory
ja—
morze rozparskane—spieniony śpiewem świat.
A ty—
rybaczko z brzegu
rozpięty złóż aforyzm,
bo w usta,
w palce,
w uszy,
pochwycisz tylko wiatr——

     RYBACZKA:
Zarzucam sieci i mówię:
„co wiem,
co wiem,
to wiem——”
wiem jaki miazga jabłeczna zostawia na wargach smak—
czereśnie sennie jak usta kłonią się z sennych drzew—
w dwa serca rozcięta grusza
ma sokiem płynący znak.

     MORZE:
(z Bogiem prawuje się ziemia głosem ochrypłym od drgania—
dudni, przeklina ziemię lawa grzmotem i rykiem—)
Rybaczko z tamtego brzegu, sieć swoją próżno wyganiasz:
rybami, których nie dojrzysz
jak wywar po brzegi kipię—
Mówisz na brzegu o sieci
pięć zmysłów łączysz powojem,
a nie wiesz, ilu ci braknie, żeby wyruszyć na połów—
jak pachnie księżyc na mrozie?
i jaki smak ma dno moje?
jak w zmysły dziurawe i wąskie
chwycisz
tabuny
aniołów?

     RYBACZKA:
Wiem tylko o żużlu i żwirze
że zgrzyta—
o łuską pluszczącej fali
że pryśnie—
o kosie, co w skos lśni w trawie
że syta—
—a o ust lśnieniu i pieśni
że śni się——